Pogrążyłam się w Nałkowskiej. Lubię ją za to, że nie była dogmatyczna, lecz zawsze postępowa, chcąca nadążyć za nowym. Nic z oportunizmu, o który ją posądzano. Po tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym, mimo że włączyła się w „nowe” bardzo aktywnie, w latach najgorszych, bo pięćdziesiątych jako jedyna, na Zjeździe Literatów, broniła autonomii pisarza, jego nieskrępowanego, a wówczas kwestionowanego prawa do wyboru tematu i odpowiadającej mu formy. Jednym słowem swobody twórczej, jako kardynalnego warunku umożliwiającego twórcy wypełnienie swej roli społecznej. Ona jedna! Zawiedli ci, którzy teraz są tacy do przodu i wydają na innych wyroki.
Jej teza, że w sztuce nic nie ma, że „nawet arcydzieła zmieniają się w oczach pokoleń, a samo istnienie arcydzieł jest istnieniem szczególnym, jako wyraz ciągłości kultury i jej bogactwa”, że „arcydzieła można ożywiać, czerpać z nich, podziwiać je, ale jednak dystans czasu robi swoje i powoduje, że patrzymy na nie trochę tak, jakbyśmy patrzyli przez odwrotną stronę lornetki” – czyni z niej osobę mi bliską.”
Zofia Kucówna
Zatrzymać czas
Białystok 1990, s. 55