Wołomin, 24 IV 1957
Łagodne, ciepłe południe. Na wzgórzu kroczy jakaś postać o niewyraźnej sylwetce. Cyklistówka…, 3/4 kurtka. Plecak pod pachą. Rozgląda się naokoło. Zbliża się do domu nad łąkami. Wchodzi do holu. – „Czy tu mieszka Zofia Nałkowska?” – zapytuje ob. Marię N. – „Co, to Pan nie wie, że pani Zofia Nałkowska już nie żyje? Nie wie Pan?…” – „To jest do sprzedania. Jak Pani nie dowierzają, to zaraz pokażę.” (Wyciąga wycięte z gazety ogłoszenie)
– „Ale mnie i tak się nie nadaje, bo obejrzałem, nie ma co, potrzebuję równiny, a tu góra, piach, krowy nie utrzymam, ani nic – potrzebuję równinę…, tego się nie zaorze, no i drzewa, nie ma jak posadzić. Jezdem z Węgrowa. Mam tam dom, pole. Chciałem sprzedać, a bliżej Warszawy sobie kupić, i do miasta i do pracy…, no i trochę gospodarstwa prowadzić. A do stacji mogę i trzy kilometry chodzić. A którędy tu do Kobyłki droga? Bo to, to nic, nie nadaje się – tam i odpisę na to. A może Pani tu gdzieś wiedzom, jakiś inny dom?” – dopytuje się dobrodusznie. – „Nie?, to szkoda. To do widzenia.” Odszedł. – „Skąd mieszkać? Przecież tu wszystko zajęte, nie ma mowy o mieszkaniu. Warjat jakiś?” – pomyślała ob. Maria.