10 wąska tablica
Nic nie poznaję.
Cytat z „Dzienników” Zofii Nałkowskiej:
„Śniło mi się, że już wróciłam na Górki. Ale nie było tam drzew, ładny rów na dole, obrośnięty malinami i wierzbami, był zasypany i matka moja nie miała już pięknych włosów. Pytałam w rozpaczy, co się zrobiło, a oni odpowiedzieli, że tak było zawsze. Obudziłam się, tonąc we łzach.”
Zofia Nałkowska
„Dzienniki 1909–1917”
10 szeroka tablica
Nic nie poznaję.
Cytat z „Dzienników” Zofii Nałkowskiej o jej wizycie na Górkach w 1951 roku:
„Oto dzień! Jak uwierzyć, że to przeżyłam, że scena dramatu czy ostatnia pieśń epopei nie została wymyślona, że zaszła pośród rzeczywistości – ujrzana, skonstatowana, przeżyta mną – pośród ludzi. I tam!
(…) Nic nie poznaję. Zielono, nisko. Domeczki. Jeździłam tu przecież kiedyś po tamtej wojnie końmi z Janem. Jeździłam chyba i samochodem. Czy Zielonka? Czy Ząbki? O, tu jest Sosnówka. Nic nie poznaję. Zieleń niska, bardzo świeża w tym zimnym wietrznym maju. No, tak, jakieś nieznaczne wzniesienie. Domy tylko murowane. Nie ma wcale lasu, nie ma sosen. Wszędzie dużo powietrza, zieleń tylko liściasta, bliższa ziemi.
Wreszcie coś jest znajomego. O, tu stała ta buda Fiszerów, którą przenosili ze sobą jak kuferek. Tu był dom Terechowa (Fersena). Jeszcze jest, ale inny. Wjeżdżamy w drogę leśną bez drzew. Jasno, przewiewnie, nago. Dom Okoniów (Brackich) jest. Ale ani śladu Wasiaków (Dziobaków) ani Siennickich (Fuśniaków). Pusto. Duży samochód bez wysiłku wdrapuje się na tę drogę, którą między wysokimi, ciemnymi sosnami jeździłam na Pomidorze. Jest dom niczym nie osłonięty, zmieniony. Jakieś chorągwie i delegacje. Młodzież ze szkół z kwiatami. Słyszę słowa różne, jakbym nie była na tym miejscu, jakbym była kim innym. Ci panowie, którzy byli tu. Dużo osób.
Dom – dawniej mniejszy od drzew, schowany w nich – dziś wystercza z tej nagiej górki, jest inny, bardziej murowany, ma ganki z obu stron. Wzniesienie jest obmurowane cegłami, studnia tuż przy domu, tuż mała zrujnowana budowla z cegły. Obco.
Jest mi, jakbym była widmem, powracającym po śmierci – na miejsce dzieciństwa i młodości. Ojciec, mateczka, tamci ludzie. Ależ, ależ! Z nieprzeliczonych drzew są tylko dwie sosny. Jedna sprzed okna mamy, druga sponad tarasów sadu – obie większe, stare, samotne. Z sześciu klonów, zasadzonych przed domem – jest jeden sprzed mojego kiedyś okna. Jest olbrzymi, jest niewiarygodny. Nic nie jest podobne. Stoi jeszcze dąb na tarasie z lewej, też ogromny, ale sam. Z sosen podbitych leszczynami poniżej, gdzie była ławeczka darniowa – zostały tylko leszczyny. Nie wiem, czy jest kamień, tam wówczas leżący.
Tarasy, dawniej odarniowane, teraz są podmurowane cegłą – dziwne, zrujnowane, obce. Nie ma zupełnie sadu, nie ma klombów, tylko bzy nieliczne i jedna brzoskwinia. Na miejscu dawnych brzoskwiń są schody – też obdrapane. Nic nie da się odtworzyć w tym jakimś bezładzie i zdziczeniu, zmianach.