Początek lutego w Zakopanem. Schulz przesyła [Zofii Nałkowskiej – dop.] specjalny podarunek: „Od Brunona jego książka przez niego dla mnie ilustrowana i własnoręcznie oprawiona w brązowy jedwab”.
Ta przesyłka będzie miała dalsze niespodziewane następstwa…
Alfred Łaszowski opowiadał, jak to zazdrosny i wściekły przyjaciel Nałkowskiej – przyszły mąż – Bogusław Kuczyński na jej oczach podarł ów przesłany przez Schulza manuskrypt „Sklepów cynamonowych” z jego rysunkami. Schulz prosił później Łaszowskiego podczas wizyty u Nałkowskiej, aby z nim został, bo on się boi być z Kuczyńskim sam na sam w jednym pokoju. Wyraźnie powiedział, że się boi…
Echo tego zdarzenia ma swoje miejsce w „Dziennikach”, lipiec 1935: „Dlaczego – pyta sama siebie Nałkowska – Bogusław nie tylko wtedy […] podarł tę książkę, ale ją jeszcze spalił, żeby nie zostało nic, żeby nie dało się tego zebrać ani skleić”, tym bardziej że to „rzecz w ogóle niepowrócona, nie dająca się niczym powetować, jedyna cenna, dziwna…” A była to księga rzeczywiście niezwykła: oprawna w ciemny, brązowy jedwab, ilustrowana oryginalnymi rysunkami i jeszcze – jak to ujmuje Nałkowska – z „długą, maksymalną dedykacją”.
Schulz po tym co najmniej dwa razy gościł u Nałkowskiej, ale odbyło się to już za zgodą Kuczyńskiego. 2 stycznia 1936: „Wczoraj za zezwoleniem Bogusława przyszedł na krótką wizytę Schulz. Jest mały, cichy i delikatny, ma się żenić…” Zdarzenie opisane przez Łaszowskiego mogło mieć miejsce na przykład 24 stycznia. To wtedy Nałkowska odnotowała: „Był Łaszowski i Schulz, i Bogusław, który na to przystał”.
Ale to nie koniec przygody Nałkowskiej z Schulzem. Jeśli nie w Warszawie, to spotykają się w Truskawcu i w Drohobyczu. Wówczas to (czerwiec 1939) nachodzą Nałkowską żale czy wyrzuty sumienia: „Jego to przecież tak zbyt lekko utraciłam, by uzyskać Bogusława” – pisze. 6 sierpnia Schulz przyśle jej jeszcze jakiś artykuł o krytyce, którego fragment czytał jej „tam”, w Truskawcu czy Drohobyczu… […]
Kazimierz Truchanowski, który pracował podczas wojny jako leśniczy w małopolskich lasach – jak sam mówił – w porozumieniu z Nałkowską przygotował kryjówkę w zapadłej gajówce w rejonie Spały, gdzie Schulz miał przeczekać niebezpieczeństwo… […] Kiedy jednak Schulz nie może zdobyć się na ucieczkę, w Warszawie rodzi się pomysł wywiezienia go siłą. Całą akcję koordynowała Nałkowska. Plan był następujący: do Drohobycza miał jechać zaangażowany do tego agent wywiadu AK i w przebraniu oficera gestapo „aresztować” Schulza. Ostatecznym problemem była łatwość, z jaką można było przestraszyć Schulza; bał się aresztowania i nie wiadomo, jak by to zniósł. Więc specjalny łącznik miał go uprzedzić.
[Truchanowski – dop.]: Ale kiedy z Nałkowską w 1942 roku zaczynamy się zastanawiać, kto mógłby wywieźć Schulza z drohobyckiego getta, […] powiadam: „Mam odpowiedniego człowieka, pani Zofio, pani nawiąże kontakt z łącznikiem. Był ktoś taki kto jeździł do Drohobycza i przywoził nam różne wiadomości, jak Schulz żyje i co się z nim dzieje. „Trzeba – mówię – nawiązać kontakt z Schulzem; trzeba uprzedzić go, że będzie fikcyjnie aresztowany… Ja Schulza odbiorę w Koluszkach. Proszę mnie powiadomić, gdy wróci łącznik.
Nałkowska dała mi znać, że łącznik pojechał, i prosi na ten a na ten dzień przyjechać do Warszawy. Mój „gestapowiec” przygotowany. Dałem mu 15 tysięcy zaliczki; wszystkiego miałem mu wypłacić 25 tysięcy z kasy podziemia. Czekał tylko na mój rozkaz. Nałkowska przebywała wtedy na rogu Pierackiego (Foksal) – Nowy Świat w pracowni swej siostry Hanny, rzeźbiarki…
Przyjeżdżam.
„Właśnie raniutko wrócił łącznik. Bruno nie żyje…”
Wiesław Budzyński,
Schulz pod kluczem, Warszawa 2001,
s. 145, 201–204