W przededniu drugiej rocznicy śmierci Zofii Nałkowskiej

Po śmierci ulubionego pisarza, z którego odejściem trudno się pogodzić – wieczorami powracamy do jego książek, by zaczerpnąć z nich potwierdzenie własnego milczącego, protestu przeciw śmierci ich twórcy i aby pokrzepić się świadomością, że to, co było w nim najcenniejszego pozostaje utrwalone na kartkach jego dzieł. Pamiętam więc owe grudniowe wieczory u schyłku 1954 roku, podczas których raz jeszcze wracałam do „Medalionów”, „Domu kobiet”, „Granicy”, „Romansu Teresy Hennert”, „Niedobrej miłości”… Ale najbardziej przykuwał mnie wówczas czytany, zresztą po raz nie wiedzieć który „Dom nad łąkami”. […] I teraz, w przededniu drugiej rocznicy śmierci Nałkowskiej, zapragnęłam ujrzeć ów dom i krajobraz, który go otaczał. […]

W Wołominie każdy dorosły mieszkaniec wie dobrze, gdzie znajdują się Górki i ulica Wacława Nałkowskiego – choć od czasu, gdy dom Nałkowskich przeszedł w obce ręce minęły już długie lata. […] Podchodzę bliżej ku domowi, którego dolne drzwi zabite są na głucho, a który jednak źrenicami okien jak dawniej patrzy w stronę południa – na łąki, na spokojny pejzaż mazowiecki. […] Inaczej wygląda „Dom nad łąkami” teraz, aniżeli wtedy, gdy mieszkała w nim rodzina Nałkowskich. Dom przeznaczony jest na muzeum, zanim ono jednak powstanie, minie jeszcze wiele czasu. Trzeba bowiem przekwaterować kilka zamieszkałych tutaj rodzin, trzeba dom odremontować, doprowadzić go do porządku i wygląd jego oraz wnętrze uczynić takim, jakim było przed laty. […] Wchodzę do sieni, która niegdyś była pokojem jadalnym, a frontowe, zabite deskami wyjście, gdyby nie deski, którymi je zabito, otwierałoby widok „na to miejsce jedyne, na wielką łąkę, na moje dawne granice świata”. […] Drzwi z lewej strony prowadziły do pokoju, który niegdyś był siedzibą ojca pisarki, później jej samej. Tu powstały książki jej młodości. […] I wiem, że w pokoju z prawej strony „stał fortepian, długi i żółtawy, pamiętny jedną sonatą Mozarta”. […] Na górze, zamiast dawnych pokoików ze stryszkami po bokach, jest jeden wielki pokój „z dużym oknem, a bez balkonu”. […] Wychodzę do ogrodu. Dziś w ogrodzie na Górkach wiele się zmieniło, ale tarasy przetrwały i nieco w dole rośnie brzoskwiniowe drzewo, posadzone przez Wacława Nałkowskiego o ocalałe sosny pysznią się wysokimi koronami rozcapierzonych gałęzi, a tu i ówdzie wysokie lipy i klony są takie jak wtedy – tylko wyższe. Ocalał pierścień drzew orzechowych, zamykających niegdyś zielony krąg nad głowami ludzi, którzy zasiadali w ich cieniu. Nie wiem, czy istnieje „pręt perskiego bzu, przywieziony z ogródka na Zwierzyńcu pod Krakowem”, ten, który „rozrósł się później w rozczapierzony krzew z wiszącymi wiosną na długich, cienkich, wygiętych gałązkach wielkimi kiściami bladofioletowych kwiatów, daleko piękniejszych niż inne bzy”. Ale te inne bzy pozostały – wiosną, wedle słów obecnych mieszkańców domku, pachną nad podziw. Pora już odejść. […]

M. Warneńska
W „Domu nad łąkami”
„Trybuna Ludu”, 1956 nr 352