Do Wołomina przyjechałam po raz pierwszy, ale im bliżej było Górek, tym bardziej czułam się jak w znajomych stronach. Przewodnikiem była mi książka Nałkowskiej. […] Rozglądam się ze wzgórza i odgaduję, gdzie stał domek pani Dziobakowej, która hodowała kwiaty i kury przywiązane za nogę do sosnowych pni, gdzie mieszkał pan Fersen, dla którego panna Sylwia poświęciła młodość, rodzinę i ojczyznę, gdzie pokraczny Wiła murował chałupę, gdy go matka, stara Szcześniakowa, ożeniła z piękną nie bardzo „porzunną” dziewczyną.
– Wie pani, że ta Siennicka, co ma sklep, to jest Jadwisia Fuśniakówna z „Domu nad łąkami”. Ta, którą ubierali jak zaczarowaną królewnę, w sukienkę z kolorowych obrzynków, znoszonych przez ojca z fabryki dywanów. A stara Okoniowa to na pewno jest pani Bracka z powieści. […] Smutny jest „dom nad łąkami” – ten rzeczywisty, z odpadającym tynkiem, z oknami zabitymi dyktą, z wykruszonymi schodkami, otoczony zachwaszczonym ogrodem, w którym jeszcze gdzieniegdzie wśród zielska tkwi krzew różany i jeszcze się nie zatarły ślady po kwietnych tarasach. Jeden z lokatorów domku, siwy p. Surowcew, oprowadza jak „kustosz” po tym żałosnym muzeum. […] Na majowej konferencji w Ministerstwie Kultury postanowiono, że się wystąpi o przekwaterowanie lokatorów z „domu nad łąkami”, że się ustali koszt remontu budynku i na nowo oszacuje wartość posesji, że się zbierze pieniądze na jej wykup, że się już zaraz ją ogrodzi i ustawi tablicę z napisem, żeby nie niszczyć. Jeden jedyny znak – po trzech miesiącach realizowania tych postanowień – to kilka zwojów drutu kolczastego, który sprowadziła wołomińska Rada do oparkanienia terenu, ale który do tego celu absolutnie się nie nadaje, bo jest przeżarty rdzą i łamie się nawet w słabej kobiecej dłoni.
I. Ochnio, W „Domu nad łąkami” okna zabite dyktą
„Express Wieczorny” z 6 VIII 1957 r., nr 184