Przychodzi mi na pamięć takie oto jedno lato, zamknięte w puszczach leśnych nad rzeką Teterewem, dżdżyste i grzybne, mokre i samotne; miałem wtedy szesnaście lat. Cóż za objawienia! W leśnej głuszy brzmiały wówczas beethovenowskie sonaty, grane na prastarym fortepianie, i – jak błyskawice, rozjaśniające duszne i burzliwe niebo – książki. Repertuar ich może wyda się dzisiejszej młodzieży nieco naiwny lub przestarzały, ale dla moich szesnastu lat to były wstrząsy niezapomniane. A w tym wieku czyta się przecież bez żadnego wyboru, pochłania wszystko, co pod rękę wpadnie. „Wiosenne Wody” Turgieniewa, „Bracia Karamazow”, „Portret Doriana Graya”, „Gotyckie Pokoje” Strindberga, „Ad Astra” Orzeszkowej i Romskiego – tytuły książek bezładnie cisną mi się na usta. Trudno mi było wówczas ustalić ich hierarchię. A i dziś jeszcze z tą lekturą związanych jest dla mnie tyle afektów, tyle namiętności, że niełatwo mi jest wśród nich przebierać i jakąś hierarchię między nimi ustalić. Jeżeli do tego dodamy pierwsze objawienia poezji francuskiej i rosyjskiej, Moréasa i Błoka – można będzie zrozumieć, czym się stało owo lato.
I oto w tym gąszczu przeżyć nagle nieznana powieść Nałkowskiej „Rówieśnice”. Nie odczytywałem tej książki już od tamtych czasów, nie doczekała się ona wielu wydań. Nie umiałbym dzisiaj ani opowiedzieć jej treści, ani zastanowić się nad jej zawartością ideową. Zaskoczenie polegało na czym innym. Uderzony byłem odkryciem – i nie ja jeden zapewne – najważniejszym: „że można tak w Polsce pisać”. Było to objawienie nowej, znakomitej, wnikliwej, a prostej prozy. Prozy unowocześnionej, a jednocześnie przenikniętej najlepszymi tradycjami polskimi i francuskimi jasności psychologicznej, coś z Madame de Lafayette i coś z tej plejady historycznej piszących kobiet polskich, których orszak w naszej literaturze jest tak liczny i ważny, jak może w żadnym innym piśmiennictwie.
Zjawisko to było dla mnie doświadczeniem i nauką, przykładem i wzorem doskonałości, olśnieniem i zachętą do przezwyciężenia tego, co w naszej prozie było jeszcze ciężkim, niezgrabnym i prowincjonalnym!
Nie znana mi dotychczas osoba autorki „Rówieśnic” stała się kimś bliskim, kimś zarazem odległym i tajemniczym: owa piękna, wysoka kobieta, przemawiająca na wiecach, o której w głuszy partykularza długo opowiadała mi siostra Karola Szymanowskiego, Nula. […]
Jarosław Iwaszkiewicz
Cztery szkice literackie
Warszawa 1953, s. 74–76